Droga do macierzyństwa

Droga do macierzyństwa może być różna. Zazwyczaj wydaje nam się, że jest naturalną konsekwencją współżycia. Upojna noc, a za dwa tygodnie dwie kreski na teście ciążowym. Otóż rozczaruję część z was. Tą szczęśliwą część u której tak właśnie było. Bywa jednak różnie. Przekonałam się o tym na własnym przykładzie jak i podczas wielu rozmów z różnymi kobietami. To co dzisiaj opiszę to zlepek różnych historii różnych kobiet połączony w jedną całość.

Dwoje młodych ludzi się spotyka. Pewnie pod koniec szkoły czy studiów. Nim miną egzaminy kończące pewien etap ich edukacji mają za sobą już mnóstwo szczęśliwych chwil. Kilka kłótni doprawionych litrem łez.

Ich życie jest jednym chodzącym szczęściem. W ciągu kilku miesięcy znajdują przyzwoicie płatna pracę. Mija kilka kolejnych miesięcy kiedy uznają że właściwie są w stanie usamodzielnić się. Wyfrunąć z gniazda rodzinnego.

Skoro już niedługo weźmiemy ślub, może przestaniemy się zabezpieczać? To maleństwo było by cudownym dopełnieniem naszego szczęśliwego życia.

Przygotowania do ślubu przeplatają się z zerkaniem na wystawy sklepów z ubrankami dla niemowląt. Mijanie w markecie regału z pieluchami powoduje mile uczucie, że już niedługo to będzie nasz stały punkt w czasie zakupów.

Ślub. Wspaniały dzień. Minął już prawie rok, a test ciążowy nie pokazał dwóch kresek. Właściwie śmiejemy się z tego. Pomimo tego, że tego chcieliśmy nasze dziecko nie doliczy się, że zostało poczęte przed ślubem. Nikt nam nie powie, że ślub wzięliśmy przez wpadkę.  Najszczęśliwszy dzień w naszym życiu. Ciotka coś wspomina o tym że musi pożyczkę brać bo córka jej zaciążyła. Będzie szybki cichy ślub. Takie uczucie jakby ktoś wbił szpilkę w serce. No ale wielka radość. Powstało nowe życie. My też na pewno niedługo pochwalimy się, że nasza rodzina się powiększy.

Póki co nie powiększa się.

Decydujemy się wyprowadzić się na swoje. Długo wybieramy mieszkanie. Ile właściwie chcesz mieć dzieci? Dużo. Chcę mieć dużą rodzinę. Ja też. Mieszkanie musi być duże. I plac zabaw w pobliżu. Dobrze żeby blisko było przedszkole i szkoła. I nie za wysoko żeby łatwo było znieść wózek. No i żeby w razie czego do rodziców nie było za daleko.

Wybór jest niczego sobie. Trudno się zdecydować, ale znajdujemy nasz mały raj. Kredyt dostajemy bez problemu. W końcu oboje pracujemy, nieźle zarabiamy. W wolnym czasie pomiędzy jednym negatywnym testem,  a drugim opowiadamy sobie jak umeblujemy pokoik dziecięcy.

Znajomi od czasu do czasu pytają nas na co właściwie czekamy. Czemu nie zdecydujemy się na dziecko. W zależności od nastroju i fazy cyklu różnie odpowiadamy. Czasami że może niedługo innym razem że przecież mamy czas. Czasami jak już mamy dość głupich pytań mówimy że dziecko to obowiązek, a my chcemy korzystać z życia. Po co oni o to właściwie pytają. Serio wydaje im się że odkładam ciążę na emeryturę?

W pracy koleżanka wraca z wychowawczego. Przeżywa że dziecko musi chodzić do przedszkola. Opowiada o dramatycznych rozstaniach pod salą. Coś wspomina że wróciła do pracy bo planuje drugie dziecko i chce sobie podnieść stawkę żeby na chorobowym więcej dostawać. Dziwi się że nie decyduje się na dziecko. Latka lecą. Ponoć obudzę się jak już będzie za późno.

W końcu myślę, że może faktycznie coś jest nie tak. Wszędzie w około ciąże, a u nas nadal nic. Idę do lekarza. Spoko facet. Na pierwszy rzut oka wszytko jest ok. Tłumaczy dokładnie jak wygląda diagnoza. To, że najpierw przez kilka miesięcy będziemy obserwować cykl. Mam mierzyć temperaturę i badać śluz. Tak codziennie? I to o stałej porze? Pan doktor chyba żartuje! To to ma jakikolwiek wpływ na zachodzenie w ciążę? Co dwa dni usg? (Toż to fortuna, NFZ nie refunduje). W ten sposób dowiemy się czy ma pani owulacje. To trochę trwa, ale większości pacjentów wystarczy. Jeśli nie będzie owulacji to nawet dobrze. Wtedy będziemy znać przyczynę, a jak przyczyna jest znana to można zacząć leczyć. A jeśli to nie to, to będziemy musieli szukać dalej przyczyny. Niestety kolejne badania są bardziej kosztowne. Dowiaduje się o wszystkich kolejnych procedurach w przypadku diagnozowania niepłodności. Cała droga, aż do in vitro. Pani się nie martwi, zazwyczaj tak daleko nie trzeba szukać. Na razie skupimy się na obserwacji.

Wracamy do domu. Są łzy. Właściwie nie wiem czemu. Czuje bezsilność. Niby wszystko ok. Trzeba szukać przyczyny. Czyli nie wszystko ok. A jeśli jednak będzie potrzeba czegoś więcej. Mąż mnie uspokaja. Przeglądam internet w poszukiwaniu informacji na temat mierzenia temperatury. Znajduje forum. Spędzam tam sporo czasu. Jest to skarbnica wiedzy. Ale nie tylko. Tam są dziewczyny w podobnej sytuacji do mojej. Niektóre walczą już wiele lat. Ciągle się nie poddają. Inne jak ja dopiero zaczynają. Są i takie co właśnie po długich oczekiwaniach ujrzały dwie kreski. I takie które usłyszały od lekarza, że nie widzi bijącego serduszka mimo ze powinno być dawno widoczne. Są takie które postanawiają dać sobie trochę czasu i wyjeżdżają, przestają obserwować żeby za kilka miesięcy wrócić czasami z dobra wiadomością, a czasami z nowymi chęciami do walki o maleństwo. O malutka fasolkę która w końcu zamieszka w ich brzuchu.

Dalej pracuje, dalej słyszę pytania przy których ukrywam swoją prawdziwą twarz, dalej nocami płaczę w poduszkę, dalej chodzę do lekarza kilka razy w miesiącu. Czasami idę do kina. Chyba mnie to już nie bawi. Patrzę jak rodzice idą do kina na bajkę z dziećmi, jak kupują popcorn, jak dzieciaki tupią bo chcą większy i jeszcze cole. Patrzę jak rodzice tracą cierpliwość i obiecuje sobie nigdy nie będę tracić cierpliwości do moich dzieci. Test nadal pokazuje jedna kreskę.

Dzięki obserwacji śluzu całkiem nieźle potrafię określić kiedy jest najlepszy moment do poczęcia dziecka. Ale wątpliwości lekarza okazują się prawdziwe. Jest problem z owulacją. Obserwujemy jeszcze trochę, ale wygląda na to że znamy przyczynę.

W domu dalej płaczę. Czyli że ja nie jestem prawdziwą kobieta. Jestem jakaś dziwna, wybrakowana. Lekarz mówi że mam się cieszyć bo jeśli okaże się że jego podejrzenia są trafne to powinien mnie szybko wyleczyć. Ale ja czuje się niepełnowartościowa.

Chyba ci się przytyło. Czyżbyś próbowała coś ukryć. No przyznaj się. Przywiozłaś z wakacji pasażera na gapę? Serio nie jesteś w ciąży. Ale wiesz że już najwyższa pora. Ach podróżować wolisz. Jak tam chcesz tylko żebyś potem nie ryczała.

Myślę że nie musimy obserwować tak długo. Już teraz widać dokładnie. W żadnym z dotychczasowych cykli nie pękł pęcherzyk. Ale proszę nie płakać. W pani sytuacji jest to bardzo dobra wiadomość. Nie musimy szukać dalej możemy leczyć. Recepta i instrukcje jak i kiedy brać leki.

Poranek przed praca. Wstaje wcześniej. Temperatura nieznacznie spada. Ale tylko odrobinę. Nie wytrzymam. Tak dawno nie robiłam testu bo nie było po co. A teraz miałam idealny cykl. Musiało się udać. Kilka minut przyglądania się białej płytce. Nie pojawiła się druga kreska. Wściekła idę do pracy. Koleżanka widzi mój dziwny nastrój. Nie odważa się podejść. W między czasie dostaje okres. Nawet nie muszę robić drugiego testu. Jaka ja głupia byłam. Przecież widziałam że wszystko wskazuje na brak ciąży. W końcu podchodzi. Jakieś tam dokumenty przynosi. Warczę na nią w sumie bez powodu. Co ty taka drażliwa, okres dostałaś?!?   Noooo!!! Biedna, ja tam się od okresu uwolniłam. Mała będzie mieć rodzeństwo. Tylko nie mów na razie szefowej, w przyszłym tygodniu idę do lekarza, mam nadzieję że da mi chorobowe.

Wszyscy tylko nie ja!!! Już nawet nie wiem co czuje. Ile można. Może rozważę adopcję. A może nie mam mieć dzieci. Z okna widzę jak jakaś baba szarpie swoje dziecko. Maluch płacze, ona krzyczy. Dlaczego ona ma dziecko skoro wygląda jakby go nie chciała. Dlaczego to nie jest moje dziecko. Przecież ja nigdy nie będę krzyczeć.

Jeszcze dwa kolejne cykle były nieowocne. Lekarz rozkłada ręce. Wszystko jest ok. Leki działają jak należy, a jednak ciąży brak. Trzeba będzie szukać innej przyczyny.

Kochanie idę dzisiaj spać wcześniej. Chyba jestem chora, a jutro mam sporo roboty.

Zmęczona w pracy wyzywam koleżanki że po kiego się tak perfumują skoro i tak nikogo tu nie poderwą. Niech się smrodzą po pracy. Patrzą na mnie jak na dziwadło. O co ci chodzi.

Idę do mamy. Całe życie tam mieszkałam. Wejście na to trzecie piętro to jakich koszmar. Już na drugim się zatrzymuje. Pijąc herbatę chyba na moment przysnęłam.

Już dawno nie robię testów ciążowych. Dla spokoju biorę leki. Ale ten cykl jest chyba dłuższy , inny niż dotychczasowe.

Wstaje rano. Wypatruje się w biała płytkę. Coś jakby druga kreskę widzę. Korzystając z rejestracji elektronicznej udaje mi się złapać termin wizyty na po pracy.

Nie wiem jak minął ten dzień. Nie pamiętam go. Pamiętam jak szybko wyszłam. Pamiętam jak szybko szłam do lekarza. Nie ważne że muszę jeszcze pół godziny w poczekalni czekać. Widzę brzuszki w poczekalni. Oczami wyobraźni widzę jak czekam z brzuszkiem na kolejna wizytę.

Wszystko wskazuje na ciążę. Niestety nie mogę jej jeszcze potwierdzić. Proszę tak na mnie nie patrzeć. Zapraszam za dwa tygodnie. Myślę że wtedy założymy kartę ciąży. Proszę dalej brać leki. Niedługo będziemy mogli je odstawić.

Trochę zdezorientowana, ale bardzo szczęśliwa wracam do domu. Mąż jest zdziwiony że wróciłam tak późno. Wyciągam z szuflady poranny test. Patrzy na mnie zdziwiony. Nie do końca do niego dotarło co widzi. Potrzebował chwili. Rzucił się na mnie szczęśliwy i mocno przytulił. Łzy szczęścia płynęły mam z oczu. Wspomniałam coś że lekarz musi się jeszcze upewnić Ale wszystko wskazuje na ciążę.

Zmęczenie mnie dobijało. W zasadzie jeśli nie byłam w pracy to spałam. To był cudowny tydzień. Potem poczułam się lepiej. Temperatura odrobinę opadła. Tak tyci tyci. Przecież te leki mają sprawić że uda mi się utrzymać ciążę. Następnego dnia rano nie mam już złudzeń. Temperatura spadła gwałtownie. W toalecie dowiedziałam się dlaczego. Nie byłam w stanie powstrzymać łez. To była niedziela. Na szczęście nie musiałam iść do pracy i tłumaczyć się nikomu z tego co się ze mną dzieje. Nawet nie wiem jak to mężowi powiedziałam. Pamiętam jak mnie tulił. Jak próbował pocieszyć. Jak razem płakaliśmy. Jak obiecywał że ten pusty pokój na pewno niedługo będziemy urządzać dla maluszka. Na pewno, tylko jeszcze nie teraz. Ale kiedyś na pewno.

Miałam dosyć. Nie wiem już czego więcej chciałam. Bardzo pragnęła dziecka. Ale panicznie bałam się kolejnej straty.

Minęło tyle czasu. Przez moment byłam szczęśliwa. Przez moment….. Dlaczego to szczęście mnie opuściło. Dlaczego wszyscy mogą mieć dzieci, a ja nie. To takie niesprawiedliwe. Czy kiedykolwiek będę mieć dziecko. A może lepiej jednak adoptować. A może jednak spróbować. Jeszcze raz. Tylko czy ja przeżyje kolejna stratę. Nie wiem czego chce.

Minęło trochę czasu. Nadal nie byłam w ciąży. Właściwie to nawet nie analizowałam pomiarów. Z nawyku mierzyłam. Wiedziałam czego potrzebuje mój organizm żeby zajść w ciążę. Postanowiłam wrócić do lekarza. Spróbować jeszcze raz. Z nowa nadzieja i wiara.

Dzwoni przyjaciółka. Masz czas? Możemy się spotkać? Przez telefon słyszę ze chyba próbuje powstrzymać płacz. Spotykamy się nie długo.

Co za debil? Jak on mógł tak postąpić? To ciota nie facet. Jak ja mogłam tego nie widzieć?  Co ja teraz zrobię? Życie jest bez sensu? – długo żaliła się, właściwie nie powiedziała początkowo co się stało. Była wyraźnie wściekła. Domyślałam się że pewnie się pokłócili. Pamiętam że niedawno się zaręczyli. Słuchałam dalej. Wyprowadził się jak była w pracy. Zniknął. Nie odbiera telefonu. Próbując ja pocieszyć powiedziałam jej że nie był jej wart. Nie chciałam gadać że znajdzie kogoś nowego lepszego bo nie wydaje mi się że to by ją pocieszyło. Kiedy minęła jej złość zaczęła płakać. Tak cicho. Siedziałyśmy w milczeniu. Wyszeptała że jest w ciąży. Płakała coraz bardziej. Szeptała ze jeszcze wczoraj była najszczęśliwszą kobieta na świecie, wczoraj nie rozumiała czemu on nie podzielał jej szczęścia. Jest zagubiona. Nie wie jak ma sobie teraz poradzić sama. Nie jest w stanie sama opłacić mieszkania, które wynajmowali. Coś wspomina że nie chce być w ciąży, że lepiej jakby poroniła. Milczę. Czuje ból w sercu. Płaczę razem z nią. Tylko ona nie wie czemu ja płacze, pewnie myśli że to ze współczucia. Nie wie jak bardzo chciałabym być w ciąży. Nie wie nic. Nie chce o tym mówić. I tak mi nie pomoże.

Z nowa nadzieja rozpoczynam kolejny cykl. Wykupiłam leki, dokładnie mierze temperaturę. Czuje już podświadomie kiedy jest najlepszy czas, temperatura tylko potwierdza to co czuje. Wyrzucam z pamięci wszystkie złe chwile. Myślę tylko o sobie. O nas. Nic więcej się mi liczy.

Poszliśmy na kolację do naszej ulubionej restauracji. To była nasza rocznica. Kolejna. Dostałam wielki bukiet róż. Wspominaliśmy nasze młodzieńcze lata. Jak wskoczył do jeziora bo powiedziałam że nie wierzę że to zrobi. I to jak idąc na rozmowę o pracę przypaliłam koszule i założyłam jego bo jakoś tak nie miałam innej pasującej. Było wesoło. Po powrocie poszliśmy spać. Dawno nie byłam taka zmęczona.

Obudziłam się ze strasznymi mdłościami. W pracy myślałam, że nie wytrzymam. Byłam zła. Uwielbiam jedzenie w tej restauracji. A tym razem mi zaszkodziło. Po pracy odwołałam wyjście na miasto z kumpelami. Nie chce mi się iść do lekarza z taka głupota. Może przejdzie samo. W końcu zaczyna się weekend.

No to przywlekła mi się jelitówka. Przeleżałam całą sobotę biegając między toaleta a łóżkiem. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Nie budził mnie.

Rano dostałam śniadanie do łóżka. Czułam się odrobinę lepiej. Zapisując poranna temperaturę zerknęłam że w sumie to cykl powinien się wczoraj skończyć. Pewnie przedłuża się przez chorobę.

Poniedziałek w pracy minął ciężko. Nie pamiętam już kiedy ostatnio tak bardzo czekałam aż dzień się skończy. Jeszcze nie doszłam do siebie. Chciało mi się spać. Po pracy zrobiłam jeszcze szybkie zakupy w markecie. Chodziłam jak zombi i nie mogłam sobie przypomnieć co właściwie trzeba kupić. Spacerowałam sobie po tym markecie. Przypadkowo rzuciły mi się w oczy testy ciążowe. Przypomniało mi to że właściwie nie mam żadnego w szufladzie a właściwie to nadal okresu nie dostałam.

Rano temperatura nadal była dosyć wysoko. Uznałam że czemu by testu nie zrobić. Wyszedł pozytywny. Poryczałam się. Nie wiem czy bardziej ze szczęścia czy ze strachu. Nie idę na razie do lekarza. Nie chce się znowu rozczarować. Mąż oczywiście bardzo się cieszył. Nie pozwalał mi myśleć że tym razem może się coś wydarzyć.

Czas mijał. Praca mnie strasznie męczyła. Ale świadomość że jestem w ciąży trochę to rekompensowała. Stresujące były wizyty w toalecie. Posiadałam nawyk obserwowania papieru toaletowego po wytarciu się. W końcu nie pamiętam przez ile już lat obserwuje śluz. Tym razem upewniałam się że nic na nim nie ma. Za każdym razem mnie to męczyło i za każdym razem odczuwałam ulgę kiedy nic na nim nie było. Właściwie jak któregoś dnia poczułam się odrobinę lepiej to myślałam że wykończę się nerwowo.

Na szczęście szybko przyszedł termin wizyty i lekarza. Zobaczyliśmy na ekranie bijące serduszko. Łzy płynęły mi nie do opanowania. Lekarz założył kartę ciąży. Był to pierwszy tak szczęśliwy dzień od dawna. Pomimo strachu bardzo się cieszyłam.

W ogóle chodziłam z głową w chmurach. W pracy na mnie dziwnie patrzyły. Coś tam wspominałam, że senna jestem. O mdłościach nie wspominałam, uznałam że zbyt szybko by się zorientowały. Ale szłam akurat do toalety, a koleżanka miała przy biurku świeżo parzona kawę. Myślałam że jej na to biurko zwymiotuje. Chyba się domyśliła. Coś zażartowała, że co ja w ciąży jestem, że taką dziwna minę robię na kawę. Nic nie odpowiedziałam. To wystarczyło. Zaczęły się gratulacje. Zaczęły się jakieś dowcipy, że mam odpoczywać bo po porodzie to już sobie nie pośpię. A tak w ogóle to poród boli tak, że będę chciała w trakcie umrzeć.

Kolejne wizyty u lekarza dodawały mi skrzydeł. Wyobrażałam sobie jak tule maleństwo. Dostawałam jakieś reklamówki dla przyszłych rodziców. Poza ulotkami były tam jakieś smoczki i butelki. A butelkę i smoczek to trzeba wyparzać po każdym użyciu. Pewnie będę potrzebowała sterylizator bo przecież nie będę latać i wygotowywać każdej butli.

Obudziłam się rano w fatalnym stanie. Właściwie to miałam problem się obudzić. Zakomunikowałam że nie wstaje z łóżka. Zadzwonię do pracy że źle się czuje i nie przyjdę. Wszystko mnie bolało. Nawet nie potrafię powiedzieć co dokładnie. Nie chciałam brać leków. Przecież to się przedostanie do dziecka. Nie chce go już w ciąży truć. Plecy bolały mnie strasznie. Leżałam z nadzieja że zasnę i zapomnę o bólu.

Mąż wrócił z pracy. Spojrzał na mnie i kazał się ubierać tonem nie przyjmujący protestu. Zawiózł mnie na pogotowie. Przyjęli mnie na oddział. Płakałam, nie chciałam tam być. Bałam się. Czy jest aż tak źle nie muszą mnie przyjąć. Zbadał mnie lekarz. Z dzieckiem jest wszystko ok. Czemu pani nie przyjechała wcześniej skoro tak bolało. Nie chciałam brać leków przeciwbólowych w ciąży. Czy pani się wydaje że dziecko jest teraz szczęśliwe? Pani cierpi, ono też odczuwa tego konsekwencje. Musi pani o siebie dbać. Dla dziecka. Te leki są dla dziecka mniejszym złem niż pani cierpienie. Zostanie pani na obserwacji żebyśmy mieli pewność że nic niepokojącego się nie dzieje.

Jeszcze wczoraj byłam taka szczęśliwa. Dzisiaj umieram z bólu. Męczę maleństwo lekami. Jeszcze się nie urodziło, a już je faszeruje. Co ze mnie za matka.

Na wszelki wypadek nie chodziłam już do pracy. Miałam się oszczędzać. Poszłam rano po chleb. W parku jakaś dziewczyna się obnażała. Przez chwilę przeraził mnie widok tego kawałka piersi. Za chwilę jednak zobaczyłam dziecko na jej piersi. Następnie zobaczyłam jej twarz. Jej spojrzenie. Było w niej tyle czułości i miłości. Nie chciałam się w nią wpatrywać, ale to było silniejsze ode mnie. To był piękny widok. Kiedy mnie zobaczyła próbowała trochę się okryć. Zauważyłam że była skrępowana. Odwróciłam się i przyspieszyłam.

Ten widok jednak dalej mi towarzyszył. Wrył się w moja głowę i jej nie opuszczał. Zdałam sobie sprawę z tego że karmienia butelka wydawało mi się oczywistością, a nią nie jest. Zgłębiłam temat w internecie. Zapisałam się również do szkoły rodzenia.

Po obiedzie poczułam skurcze. Brzuch napinał mi się. Był to dla mnie dyskomfort. Odstępy były równo 10 minutowe. Zaczęłam się niepokoić. Przecież to dopiero 30 tc. Dojeżdżając do szpitala brzuch napinał mi się coraz częściej. Przyjęto mnie ekspresowo. Zapis ktg pokazywał skurcze co 5 min. Rozwarcie na 1,5 cm podczas badania. Dostałam kroplówkę. Słyszałam kłótnie na korytarzu. To ostatnia sztuka. Jest tylko na wyjątkowe sytuację. To jest wyjątkowa sytuacja. Byłam przerażona. Ale skurcze ustępowały. Czułam niepokój i strach. Bałam się o dziecko. Oczy powoli mi się zamykały.

Po skończeniu kroplówki dostałam rano leki i rozpiskę z godzinami kiedy je brać. Co 3 godziny. W nocy także. Wstawanie z łóżka ograniczyć do niezbędnego minimum. Tak więc leżałam i patrzyłam w sufit. Przeglądałam wszystkie ulotki które do mnie trafiały. Chyba mogłabym recytować je z pamięci. Po tygodniu mogłam wrócić do domu. Nadal leżeć, nic nie robić, brać leki.

Leżenie doprowadzało mnie do szału. Co ja mam robić. Ile można czytać. Co dwa dni musiałam przychodzić do lekarza na ktg. To był mój jedyny kontakt ze światem.

Leżenie przynosiło efekty. Już omawiałam z lekarzem odstawienie leków i umawiałam się na poród. Jeszcze dwa tygodnie i Zobaczę moje szczęście.

Do szkoły rodzenia nie dotarłam. Próbowałam przygotować się z internetu. Postanowiłam że ten czas przymusowego leżenia wykorzystam najlepiej jak potrafię. Starałam się nie myśleć o tym jakie bezwartościowe jest moje ciało. Nie potrafiłam normalnie zajść w ciążę. Potrzebne były leki. Nie potrafię donosić ciąży. Muszą mnie podtrzymywać lekami. Zbieranie informacji o opiece nad dzieckiem było jedynym co mnie ratowało przed tymi destrukcyjnymi myślami. Mówiąc do brzuszka obiecywałam sobie, że będę najlepsza mama na świecie. Często miałam łzy w oczach. Mąż zawsze mnie pocieszał. Mówił że nigdy nie jest tak że zawsze jest źle. Tak wiele przeszliśmy że teraz już musi być dobrze. Kiedy tego słuchałam wierzyłam mu.

Dopiero uświadomiłam sobie że jeszcze nie wybraliśmy imienia dla naszej córeczki. Dla małej księżniczki którą niedługo powitamy. Której pokażemy cały świat. Która będzie najszczęśliwszym dzieckiem na świecie bo ma najszczęśliwszych rodziców.

Nie przygotowaliśmy jeszcze pokoju dla niej. Cały czas towarzyszył mi strach przed rozczarowaniem. Lekarz mówił że nawet jeśli teraz urodzę to nic się nie stanie. Mamy jeszcze trochę czasu, ale medycyna jest tak dobrze rozwinięta że nie musimy się martwić. Po tym ile przeszliśmy musi być dobrze.

Przedwczoraj minął 36tc. Kiedy rano poszłam do toalety zanim usiadłam zgięłam się w pół. Potworny ból brzucha. Trwał dobra chwilę i minął.  Zanim wstałam zabolało drugi raz. W ekspresowym tempie byłam w szpitalu.

Tego co działo się potem nie pamiętam. Straszny pośpiech. Uspokajanie położnej i biegnący lekarz. Ledwo zdążył mnie zbadać. Ten ból to były skurcze. Położna oddychała ze mną. Jakoś to ogarniałam. Byłam przerażona Ale wykonywałam jej instrukcje. Po chwili na moim brzuchu pojawiło się coś.

Takie dziwne, pomarszczone, fioletowe.

To była moja córeczka. Malutki skarb. Czemu nikt wcześniej nie powiedział mi że noworodki tak dziwnie wyglądają. Dumny tatuś jakoś przeciął pępowinę. Ręka tak mu się trzęsła że przez chwilę myślałam że nie da rady. Później tulił nas obie. Oboje płakaliśmy. Kiedy tak cieszyliśmy się chwilą maleńka sama przysłała się do piersi. Nazwaliśmy ja Wiktoria. Było to pierwsze imię które przyszło mi do głowy.

Nie żeby początki były jakieś idealne. Ona wiecznie ryczała. Dawała niezłe w kość. Ale w końcu przez tyle czasu odpoczywałam to mogę teraz przestać spać. Przecież to wiecznie trwać nie będzie (nie będzie, prawda?) A dla mojego skarbu zrobię wszystko. Mąż stanął na wysokości zadania. Kiedy byłam zmęczona kazał mi spać, a on nosił na rękach małą księżniczkę. Kiedy przejawiała oznaki głodu kładł ją na mojej piersi nawet nie budząc mnie. Asekurował ją i tulił nas obie.

Czy problemy się skończyły? Nie. Nadal życie rzucali nam kłody pod nogi, jednak teraz mamy przy sobie skarb który sprawia że pomimo trudów jesteśmy szczęśliwi.

Teraz już wiem dlaczego nie przygotowaliśmy dla niej pokoju. Miejsce noworodka jest przy mamie. Nasze łóżko było miejscem gdzie spędzała najwięcej czasu. Do czasu aż nie stała się nim podłoga. Pewnie niedługo dostanie swój pokój.

Dobrnęliście do końca? Chciałabym wiedzieć jakie uczucia w was to wywołało. Ta mieszanka doświadczeń różnych mam połączona w jedno nie oddaje w pełni tego co czuje para która pragnie dziecka. Ta historia zakończyła się bardzo szybko. Niekiedy droga do dziecka jest bardzo długa i jeszcze bardziej wyboista. Dlatego kiedy wasi znajomi nie mają jeszcze dzieci nie drążcie tematu. Bo może za maską dowcipów kryje się wielki ból.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.