Jak po burzy słońce

Ostatnie dni sprawiły że mam problem zasypiać w nocy. Rozmyślam o bardzo wielu rzeczach. Przez te dni w końcu dojrzałam do decyzji aby opublikować opowieść porodowa która jakiś czas temu przysłała Kasia.
Uważam że jest to pozytywna opowieść, jednak nie jest lekka. Jeśli nie jesteście na to gotowe to proszę nie czytajcie dzisiaj. Zwracam się głównie do mam które będą w najbliższym czasie rodzić. W tej opowieści są łzy i jest strach. Sprawiła też że poczułam siłę aby podzielić się z wami również moim pierwszym porodem.
Jeśli czujecie się gotowe do poznania tej historii proszę usiądźcie w cichym miejscu i przygotujcie paczkę chusteczek 🙂

 

Do szpitala trafiłam ze skierowaniem na obserwację po terminie porodu. Przyjęto mnie na oddział, gdzie pracuje mój lekarz prowadzący, zrobili kilka badań, z których nic nie wskazywało na to, że poród miałby się zacząć niebawem. Popołudniu podłączono mnie do ktg, początkowo zapis prawidłowy jednak po kilkudziesięciu minutach urządzenie zaczęło przeraźliwie piszczeć… Pojawiła się położna i lekarz dyżurny – nastąpił spadek tętna u Małego, podobno w granicach normy ale zalecili zmienić pozycję i oczywiście lekarz przedłużył czas zapisu. Zaznaczył, że jeżeli sytuacja się powtórzy przewiozą mnie na obserwację na porodówkę. Tak też się stało. Po godzinie 19 spacerowałam już z mężem po sali porodowej. Przez całą noc podłączona pod ktg nie zmrużyłam oka, tętno Małego było w normie, skurcze się nasilały, ale rozwarcie postępowało bardzo wolno a właściwie wcale. Dopiero rano na porannej wizycie lekarz przy badaniu przebił mi pęcherz płodowy, podano znieczulenie i sytuacja nabrała tempa. Tak mi się przynajmniej wydawało bo rozwarcie zatrzymało się na 9 cm i nie postępowało od dłuższego czasu. Po godzinie 15, ostatkiem sił powiedziałam lekarzowi dyżurnemu, że już dłużej nie dam rady pomimo mojej – wydaje mi się – dosyć dużej odporności na ból. Zdecydowano o cesarce, na sale zabrano mnie po godzinie 16. Od kiedy pamiętam zawsze chciałam „spróbować” urodzić siłami natury, ale w tamtej chwili jedyne o czym myślałam to to, że za chwilę już nie będzie bolało i zobaczę moją Kruszynę. Na sali nawet nie wiem kiedy podano znieczulenie, zaczęła się operacja. Poczułam szarpnięcie – wyciąganie Małego z brzucha, ale nie słyszałam jego płaczu więc pomyślałam, że to na pewno jeszcze nie to. Za chwilę po sali zaczęło biegać (dosłownie biegać) wielu ludzi, wjechał inkubator, usłyszałam jakieś dziwne dźwięki odsysanego płynu ale nie płacz. Jedyne co zdążyłam wychwycić w tym całym zamieszaniu to małą siną rączkę w którą wkłuwali igłę i  informację z ust jednej lekarki: „serce bije ale nie oddycha”. Myślałam, że umrę… zaczęłam płakać, cały czas nikt mi nic nie mówił co z Małym, dopytywałam tylko czy żyje ale nikt nie mówił mi nic konkretnego, tylko tyle, że dziecko jest zmęczone porodem. Lekarz, który przeprowadzał cięcie kazał mi się uspokoić bo nie mógł mnie zszyć 😐 Przewieziono mnie na salę pooperacyjną, Małego zabrano na Intensywną Terapię. Cały czas nie wiedzieliśmy z mężem co się stało, jak mogło do tego dojść… Zaczęła się seria badań u mnie, pytania o przyjmowane leki, przebyte choroby… Niedługo potem przyszli do nas lekarze neonatolodzy, przekazali informację, że stan jest bardzo ciężki, Mały był zaintubowany, krwawił z płuc, układu pokarmowego, moczowego zapytali, czy wyrażamy zgodę na chrzest… Czułam się jakbym dostała obuchem w głowę. Najgorszemu wrogowi nie życzę usłyszeć tego pytania… To wszystko nie tak miało być…! Co się stało??!!
Po serii badań okazało się, że Mały był bardzo niedotleniony, dostał tylko 2 punkty w skali Apgar. Po 3 tygodniach pobytu w szpitalu, w tym 1,5 tyg. na Oddziale Intensywnej Terapii, wyszliśmy do domu z plikiem skierowań na konsultacje specjalistyczne. Dziś Jaś ma 16 m-cy, jest zdrowym, radosnym chłopcem, wszędzie go pełno. Lekarze mówią, że gdyby nie widzieli jego wypisu ze szpitala, nie powiedzieliby, że tyle przeszedł.
Nasze pytanie nadal pozostaje bez konkretnej odpowiedzi – co się stało? Zapis ktg do końca był prawidłowy, lekarze nie mają jednoznacznej diagnozy. Teraz, będąc w drugiej ciąży panicznie boję się rozwiązania, wiem jednak, że pomimo tych przejść nie zdecyduję się na inny szpital, bo gdyby nie natychmiastowa pomoc neonatologów i dostęp do najlepszego sprzętu… wolę nie myśleć jakby się to mogło skończyć.

Jak widzisz było ciężko, uraz pozostał już chyba na zawsze ale mam nadzieję, że mój drugi poród przebiegnie bez żadnych komplikacji.

Czytałam tą opowieść już kilkukrotnie. Za każdym razem mam łzy w oczach. Życzę małemu Jasiowi dużo zdrówka jest bardzo dzielnym chłopcem. I ma dzielnych rodziców.

Dziękuję Ci Kasiu że napisałaś do mnie. Myślę że twój poród jest taką iskierką nadziei dla rodziców którzy znajdą się w podobnej sytuacji. Jak po burzy słońce, tak samo po każdym złym doświadczeniu nadchodzą nowe piękne dni.

Życzę Wam wielu radosnych wspólnych chwili i szczęśliwego rozwiązania 🙂

 

 

Jeśli również chciałybyście podzielić się swoją historią to zapraszam do napisania maila pod adres : rea-doula@naszsrem.pl z dopiskiem że wyrażacie zgodę na publikację opowieści. Jeśli macie na to ochotę możecie dołączyć zdjęcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.