Następnego dnia po porodzie, podczas obchodu miałam już make up

Dzisiaj kolejna opowieść porodowa. Pozytywna, bardzo pozytywna. Dodająca mi siły. Tę opowieść słyszałam wiele razy, nigdy nie sądziłam że przeczytam o tym porodzie w taki pozytywny sposób.

Natalia, jesteś wielka! Masz niesamowitą moc!

Poród jest taki jakim go widzimy 🙂

Przeczytajcie tą piękną opowieść:

Dziś to ja opowiem Wam historię mojego porodu. To duży sukces, bowiem kilka dni, tygodni po porodzie nie byłam w stanie o tym rozmawiać bez płaczu. Dzięki kilku osobom (z którymi przez takowe rozmowy jakoś przebrnęłam) dziś jest to możliwe. Zacznę od początku. O ciąży zaczęliśmy myśleć sześć lat temu, krótko po ślubie, dwie kreski pojawiły się 27 miesięcy temu. Droga ku temu była wyboista, przebrnęliśmy przez nią wspólnie z wszystkimi naszymi bliskimi, poznaliśmy po drodze wspaniałych ludzi których nie zapomnę do końca życia, świetnych specjalistów, otwarliśmy się na świat, na akceptowanie pewnych niepowodzeń. Ciąża nie była bezproblemowa – mdłości co prawda nie dały nawet o sobie znać (chwała im za to), jednak oboje z mężem jesteśmy osobami na stałe przyjmującymi leki – musiałam być pod opieką dodatkowych specjalistów, wizyty u ginekologa były też częstsze. W związku z tym wybór lekarza prowadzącego ciąże nie mógł być przypadkiem (jest to Pani dr której ciąże zawdzięczam), wybór szpitala nie mógł być przypadkowy wybraliśmy bowiem ten o najwyższym poziomie referencyjności (a przy okazji ten, w którym nasza Pani dr pracuje). Planowałam, że wszystko się zacznie przez terminem, niespodziewanie. Opowieści porodowe mamy, babci, ciotek w rodzinie znałam na pamięć. Każdy poród był dość szybki, bez powikłań, bez problemów. Mój też miał taki być. Do szpitala trafiłam w wyniku nieprawidłowego ktg, skierowana przez położna, na telefonie z Panią dr. Przyjęta na zły oddział (błąd Izby Przyjęć), 5 dni po planowanym terminie porodu. Zaczęły się schody. Poród następuje dopiero po kolejnych 6 dniach, wywołany oksytocyną (podłączana dwa dni z rzędu), jestem niesamowicie zmęczona psychicznie. Z nacięciem, ale bez znieczulenia. Myslalam, ze bol bedzie do zniesienia a nie z tych w stylu rozrywajacych na strzepy. Pocieszalam sie mysla, ze kazdy skurcz przeciez minie i bedzie chwila przerwy (nie na oksytocynie w dwa dni), o nie.. Personelowi tylko chwala za to, ze byl w pelni profesjonalny i o dziwo nie bylo go wtedy kiedy chcialam zostac sama.

Jestem przerażona postępem porodu, niesamowitym bólem (który w zamierzeniu miał być zdecydowanie mniejszy). Ale staram się chłonąć każdą chwilę, bo wtedy na sali porodowej wiem, że to pierwszy i ostatni raz. Decyzję o braku znieczulenia podjęłam samodzielnie, zupełnie świadomie, wcześniej. I bardzo się cieszę dziś – z perspektywy czasu, że ten plan się udał. Na sali porodowej towarzyszyły mi dwie położne (w tym jedna studentka, która bardzo mnie wspierała), obecność lekarza była raczej zbędna chociaż później kilku się pojawiło, było też chyba z 3 studentów. Poród był stosunkowo krótki (w mniemaniu położnych), bardzo intensywny (pewnie z powodu oksytocyny). Rodziłam w przystosowanej sali, przy zgaszonych światłach (tylko lampka nocna), miałam do dyspozycji łazienkę, piłki, gaz, męża, nawet książkę… Nie dałam rady czytać, ale pamiętam do dziś co to była za książka. Będąc na sali porodowej myślałam o wielu rzeczach, o tym jak bardzo się cieszę że wszystko się udało, że jestem tutaj, że zaraz zobaczę swoją córkę, byłam zadowolona z wyboru lekarza, szpitala – miałam natłok myśli, byłam dumna że rodzę bez znieczulenia, bez vacum, bez kleszczy, nawet bez gazu… Będąc w ciąży musiałam przebrnąć przez wiele stresujących momentów – były to trudne miesiące, pełne napięcia i wyczekiwania więc poród traktowałam wtedy jak metę. Doceniłam chłód sali porodowej (to był sierpień), opieka położnych po porodzie była na najwyższym poziomie, porodówkę opuściłam chyba już po godzinie, wróciłam na swój oddział. Chwilę później wskoczyłam pod prysznic, na następny dzień na obchodzie miałam już make up. Bo wszystko skończyło się dobrze, bardzo dobrze – bez powikłań (bez poważnych powikłań..). Złe emocje odeszły, a te dobre dodały mi skrzydeł. Aniu – myślałam jeszcze niedawno, że nie jest możliwe opisanie traumatycznego porodu w pozytywny sposób, a jednak… Nie bójcie się – każda z nas musi przez to przejść, każdy poród jest inny ale podejście do niego może być indywidualne. Dziś swój poród przeżyłabym inaczej – pewnie jak każda z nas, ale dzięki temu co przeszłam już w pewnych kwestiach jestem odważniejsza. Nie boję się szpitala, igieł bo wiem, że jak wszystko idzie po mojej myśli to dochodzę do siebie w błyskawicznym tempie (niestety sprawdzałam nie raz). Pozytywne podejście – to jest to. Strach bowiem zabija w nas człowieczeństwo. Aby stał się cud trzeba wierzyć w CUD.

 

Dziękuję Ci Natalio że podzieliłaś się z nami swoim porodem 🙂

 

Jeśli też chcecie aby inni przeczytali o waszych pozytywnych porodach to zapraszam do napisania na maila: rea-doula@naszsrem.pl

W mailu proszę napisać że wyrażacie zgodę na publikację. Jeśli macie chęć możecie dodać zdjęcie waszego szczęścia 🙂

Jeden komentarz

  1. Ja podeszłam do porodu na lajcie ale niestety poród nie do końca jest taki jakim go widzimy, ja wiedziałam ze nie bedzie latwo ale bylam silna i nie myslalam o tym wiedzialam ze musi to sie stac a potem czeka mnie przywitanie z moja coreczką. No cóz wszystko bylo inaczej jak mialo byc a nawet bylo jeszcze gorzej niz moglo byc w moich wyobrazeniach… od szpitala do szpitala, 3 dni wywolywania porodu i kupe komplikacji… Ja nie mam zaufania ani do lekarzy ani do poloznych! I do puki go nie odzyskam ciezko bedzie zdecydowac mi sie na drugie dziecko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.