W końcu nadszedł ten dzień

Moją ciążę najlepiej opisuje jedno słowo. To był koszmar. Przeżyłam najgorsze 8 miesięcy mojego życia. 

Początkowo nic złego się nie zapowiadało. Poszłam do ginekologa na wizytę kontrolną. Już wcześniej się domyślałam, że coś jest nie tak. Byłam w ciąży. Ledwo zdążyłam bo to już prawie 10 tydzień.

Przez moją głowę przeszło milion myśli. Cieszyłam się (bo kiedyś marzyłam o gromadce dzieci), bałam się (no bo przecież mam już dwójkę, szykowałam się powoli do pracy na cały etat), czułam, że wszystko znowu wywróci się do góry nogami.

Przyzwyczaiłam się

Bardzo szybko oswoiłam się z myślą, że muszę zmienić wszystkie swoje plany. Wszystko od nowa sobie układałam. Przed zakończeniem roku szkolnego trafiłam do szpitala z silnym bólem. Wiedziałam co to, wydawało mi się, że wiem co mnie czeka. Czekało mnie przede wszystkim zakończenie pierwszej klasy mojego syna na które nie poszłam. Tak ważny dzień w życiu pierwszaka, a mnie tam nie było. Nie popłynęły mi łzy wzruszenia, tylko łzy bezsilności i żalu, że mnie tam nie ma.

Leki przeciwbólowe są fajne, szczególnie te podawane do żyły. Przynoszą ulgę praktycznie od razu. Nie przynoszą jednak ulgi psychicznej. Przynajmniej nie te które ja dostawałam. Serce mnie bolało na samą myśl, że moje maleństwo jeszcze nie skończyło pierwszego trymestru, a już jest faszerowane razem ze mną silnymi lekami. Poza przeciwbólowymi często dostawałam też antybiotyki.

Wmawiałam sobie, że po pobycie w szpitalu będzie lepiej. Postawią mnie na nogi i reszta ciąży będzie spokojna, będę mogła skupić się na przygotowywaniu się do porodu, zakupami dla maleństwa, jakaś joga albo inny zajęcia relaksujące.

Zamiast lepiej, było jednak gorzej. Ledwo wyszłam ze szpitala, trafiłam tam ponownie. Tym razem było tak źle, że potrzebny był zabieg. W znieczuleniu ogólnym. Nie tylko ketonalem czy pyralginą męczyłam swoje dziecko. Teraz jeszcze to znieczulenie, i te dokumenty które miałam przeczytać i podpisać. To, że jestem świadoma, że zdarza się rzadko, ale jednak, że pacjent nie wybudza się po znieczuleniu, czasami umiera.

Przetrwałyśmy to.

Teraz miało być lepiej. Ból miał ustąpić. Owszem ustąpił, pojawił się inny. Teoretycznie nie było przeciwwskazań abym chodziła. Praktycznie każdy krok to był ból. Starałam się do tego przyzwyczajać. Regularnie wydłużałam trasy. Chodziłam bardzo powoli. Dystans który normalnie pokonywałam w 20 minut teraz zajmował mi ponad godzinę. Co kawałek musiałam po drodze zrobić przystanek. Nie chodziłam już daleko. Mieliśmy pierwszy raz rodzinnie wyjechać nad morze. Długo odkładałam pieniądze, niestety nie było opcji abym jechała. W każdej chwili mogłam znowu trafić do szpitala. Pojechali beze mnie. Zostałam pod opieką mamy, bo nigdy nie było wiadomo kiedy może mi się coś stać.

Bywało różnie. Czasami ryczałam godzinami, czasami patrzyłam w przyszłość z nadzieją, że to się przecież w końcu skończy. Miałam wszystkiego dosyć. Rozpoczęcie szkoły. Ledwo na nie wyszłam ze szpitala. Ledwo w ogóle stałam. Ale musiałam tam być. Mój syn rozpoczynał drugą klasę.

Powoli przyzwyczajałam się

byłam w stanie zaprowadzić dzieci do przedszkola i szkoły na czas. Czasami w ostatniej chwili. Czasami w szkole odpoczywałam zanim poszłam do domu.

Potem pojawiły się pierwsze skurcze. Wtedy kiedy ja już powoli zaczynałam dawać sobie radę, pojawiły się skurcze w 21 tygodniu ciąży. Już po zabiegu wiedziałam, że urodzę wcześniaka, miałam zrobić wszystko, żeby dotrwać do grudnia, a tu połowa września. Byłam przerażona i bezsilna. Na nic nie miałam wpływu. W 21 tygodniu nawet jakbym dojechała do szpitala o 3 stopniu referencyjności to to i tak było za wcześnie.

Moje życie ograniczyło się tylko do zaprowadzenia dzieci do placówek. Odbierał ich mąż po pracy. Mój drugoklasista spędzał w świetlicy więcej czasu niż w domu. Nienawidziłam siebie za to. Czułam się straszną matką. Byłam, ale tak jakby mnie nie było. Dalej żyłam na sinusoidzie. Raz nienawidziłam siebie i tego, że żyje, że moje dziecko męczy się razem ze mną. Innym razem żyłam dalej nadzieją, że to się przecież skończy.

Zabieg dał mi jedną rzecz.

Ból czułam tylko jak się ruszałam. Więc jeśli leżałam cały czas to bólu nie czułam. Tak więc leżałam godzinami. Nie byłam w stanie skupić myśli na jakimś serialu czy czymś. Nie byłam w stanie skupić się na robieniu zakupów przez internet. Nie chciałam niczego. Chciałam tylko żeby moje dziecko urodziło się bez żadnych problemów. Pewnie gdyby to była moja pierwsza ciąża i nie miałabym świadomości tego jak wiele problemów mają wcześniaki to może byłabym spokojniejsza. Niestety przez ostatnie lata moja wiedza na ten temat bardzo wzrosła. Dziś jestem w pełni świadoma, że to nie jest tylko takie trochę mniejsze dziecko. I tego się bałam. Tego, że będę musiała poświęcić maleństwu więcej czasu, jeździć na rehabilitacje, użerać się z nfzem, kombinować skąd wziąć pieniądze na wszystko. Bałam się, że chłopaki zostaną bez mamy. Że ja nie będę mieć już dla nich czasu. Że stracę kolejne ważne chwile w ich życiu.

Strasznie się bałam.

Odliczałam czas.

Najpierw do grudnia.

Potem do magicznego 37 tygodnia ciąży.

Potem żartowałam sobie z lekarzem, że wpadnę do niego na dyżur w święta.

Potem już brakowało mi sił

Leżenie miało tą zaletę, że pozwalało nie czuć bólu. Powodowało niestety też to, że moje mięśnie przestawały dawać radę mnie dźwigać. Spacer do toalety powodował straszny ból kręgosłupa. Biodra po upadku strasznie bolały. Chciałam w każdej chwili urodzić. Skurcze w prawdzie dokuczały strasznie. Były co 5 minut i tak się ciągnęły po 2 – 3 godziny, a potem po prostu mijały.

Te skurcze miały jedną zaletę. Uczyłam się relaksować i odpowiednio oddychać.

Minął sylwester.

Minęła pełnia księżyca.

Minął 39 tydzień ciąży.

Miałam już wszystkiego dosyć.

Nie wiedziałam w sumie co mam jeszcze odliczać.

Mogłam urodzić w każdej chwili.

Nie rozumiałam co się dzieje.

Przecież dopiero co groził mi poród w listopadzie.

Dopiero co bałam się, że urodzę dużo za wcześnie.

Myśli nie byłam w stanie już na niczym skupić.

Nie czułam, żeby czas w ogóle płynął.

W końcu nadszedł ten dzień

a właściwie noc.

Dzieci poszły spać, mąż też. Ja w sumie też.

O godzinie 1:37 coś mnie obudziło. Jakiś ból, mdłości… Próbowałam sobie przypomnieć co ja takiego zjadłam, że mi tak niedobrze.

Niestety myślenie wtedy nie było moją mocną stroną.

Uznałam, że obrócę się na drugi bok i pójdę spać dalej.

Albo nie, i tak nie zasnę.

Wykorzystam okazję i skorzystam z toalety.

Minęło około 10 minut.

W łazience znowu przyszła fala mdłości a jelita jakby sobie dyskotekę urządziły.

W końcu uznałam, że wracam spać.

W drodze powrotnej zatrzymał mnie paraliż. Taki ból, że nie mogłam się ruszyć. Jak stałam to go nie czułam, iść nie mogłam.

Obudziłam męża i zaczęłam się ubierać.

Mąż dzwonił po taksówkę.

Numer niedostępny.

Zapobiegawczo miał drugi numer.

Tam też telefon wyłączony.

Dzwoni do trzeciego taksówkarza.

Cisza.

Dzwoń po pogotowie!

Byłam zupełnie spokojna. Oddychałam spokojnie. Mdłości mnie męczyły. Miałam dreszcze.

Pogotowie było szybko. W końcu noc.

Po tym jak w ciąży znosili mnie na krzesełku, uznałam, że lepiej będę się czuć jeśli jednak pójdę sama.

Droga mi się dłużyła. Za to cyferki na zegarze zmieniały się rzadko. Zastanawiam się czy w ogóle się zmieniały.

Zapamiętałam 2:05

Na miejscu usłyszałam, że mam się przebrać w koszulę.

Nie mam koszuli.

Jak to pani nie ma, jedzie pani z domu i nie ma!?!?!?!

i tak na porodówce karzą mi się ubrać w szpitalną więc po co?

Proszę wypełnić ankietę.

Wypełniłam ją już w domu, proszę.

Jak to w domu?!?!?!? Skąd pani ją ma?!?!?!?

Ładnie poprosiłam i dostałam. I w sumie dobrze, bo nie byłabym w stanie niczego wypełniać. Męczyły mnie mdłości i dreszcze. Oddychałam spokojnie. Chciałam żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju. Potrzebowałam ciszy, samotności.

Da pani radę pójść na porodówkę czy zawieźć panią?

Jeśli mogę się zatrzymać na skurczu to spokojnie dojdę.

Nie wytrzymała, skurcze były już maksymalnie co 2 minuty.

W takim tempie to bym na korytarzu urodziła.

Wjechałam na porodówkę

nastrój ogólnego zaspania.

A może po prostu uznały, że jeszcze dużo czasu.

W końcu byłam bardzo spokojna i nie było widać we mnie jakiegoś pośpiechu czy czegoś.

Połączona mnie pod ktg (nienawidzę tego, chciałam być jak najszybciej odpięta, ale czułam że się nie wymigam)

pełen spokój, wypełnianie dokumentów.

strasznie nie chciało mi się odpowiadać na te wszystkie pytania.

przy badaniu rozwarcie 9 cm

gbs dodatni

zastanawiają się czy podać antybiotyk.

Jest mi to obojętne, nie widzę w tym żadnego sensu.

podały

w tej samej chwili pękł pęcherz płodowy.

wyleciały zielone wody

Nadal byłam spokojna

na sali zaczął się coś dziać

Krzyki bo nikt się nie spodziewał, że dziecko tak szybko zacznie się rodzić

Wszystko w około działo się szybko

Ja żyłam w swoim świecie, niewiele do mnie docierało

Oddychałam, uspokajałam się, rozluźniałam

ktoś powiedział żebym parła

przez moment skupiłam się na tych słowach

byłam jednak tak rozluźniona, że nie byłam w stanie przypomnieć sobie których mięśni powinnam użyć

chyba nawet mi się udało ale wtedy poczułam ból

rozluźniłam się z powrotem

uznałam, że po co mam coś robić skoro mała sama się rodzi

2:35

położono mi ją na brzuchu

pierwsze o czym pomyślałam, to że jest strasznie ciężka

później zachwycałam się jej maleńkimi rączkami

byłam jednocześnie taka maleńka i taka wielka

moja dzielna dziewczynka

pojawił się lekarz

właściwie nikt nie potrafił powiedzieć co dokładnie się działo

wszystko stało się tak szybko

Córeczkę zabrano do badania

Wszystkie zgody wyrażałam ustnie i dopiero później podpisywałam dokumenty

Kiedy rodziłam łożysko obserwowałam ją

czekałam kiedy znowu ją dostanę.

Mogłyśmy jeszcze chwilę razem spędzić.

Potem ona trafiła na obserwację

Czułam straszną pustkę

ale pani doktor obiecała, że za dwie godziny znowu się spotkamy

Po porodzie czułam się bardzo dobrze.

Udało mi się przekonać personel, że koniecznie muszę wziąć prysznic

po co mam później marnować czas jak maleńka będzie ze mną

Po wszystkim jak w pokoju było już cicho poczułam głód

No tak, przecież w nocy zawsze się budziłam na przekąskę

w torbie miałam tylko czekoladę, a do śniadania daleko

smaczna była

W końcu do mnie wróciła

Duża i zdrowa

Kochana dzielna dziewczynka.

Moja mała wojowniczka która przetrwała ze mną wszystkie niedogodności.

Wiktoria.

Nie potrafiłam dać jej innego imienia.

Większość czasu w szpitalu spędziła w moim łóżku.

Obiecałam sobie, że od teraz koniec cierpienia.

Teraz czekają nas już same przyjemne chwile.

I może będzie nieraz ciężko i trudno.

To wiem, że przetrwałyśmy tak wiele to przetrwamy wszystko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.