Jestem kobietą i wierzę w moc kobiet.
Moje życie najłatwiej opisać dewizą „co mnie nie zabije to mnie wzmocni”.
Od zawsze życie rzuca mi pod nogi kłody. Jednak po każdej porażce lub niepowodzeniu wstaję z jeszcze większą siłą do działania.
Życie zweryfikowało moje spojrzenie na wiele spraw. Jako młoda mężatka uważałam że ciąża to nie choroba, jak w ogóle kobiety mogą na chorobowe w ciąży chodzić, na pewno ściemniają żeby sobie odpoczywać – kiedy zaszłam w ciążę okazało się że nie jestem w stanie pracować, właściwie miałam problem w ogóle funkcjonować. W podświadomości miałam zakodowane że dziecko karmi się piersią, że to takie naturalne i oczywiste. Przystawia się dziecko do piersi i ono po prostu ssie. Jednak kazało się, że nie zawsze jest tak kolorowo. Podczas walki o karmienie piersią przelałam morze łez. Za każdym razem kiedy musiałam podać butelkę płakałam z bezsilności. Przed porodem wyobrażałam sobie że noworodek właściwie cały czas śpi, ewentualnie budzi się co 3 godziny na karmienie lub zmianę pieluchy. Serio wyobrażałam sobie że dzieci mają chyba jakiś wbudowany czujnik czy coś? Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Przez trzy miesiące siedziałam na fotelu i pełniłam funkcję żywego inkubatora. Każda próba wyjęcia piersi z buzi dziecka lub odłożenia go choćby obok kończyła się krzykiem. Próby podania smoczka kończyły się pluciem i jeszcze większym zdenerwowaniem dziecka. Miałam też tradycyjne wyobrażenie spacerów z dzieckiem. Na pierwszy spacer mogłam wyjść dopiero po tych trzech koszmarnych miesiącach na fotelu. Nawet kilka razy udało się, że syn jechał we wózku. Niestety okazało się że ma alergię na wózek i większość spacerów wyglądała tak że niosłam na rękach dziecko a wózek pchałam brzuchem. Nie wyobrażacie sobie jaką ekstra figurę wtedy miałam.
Myślicie że to co przeszłam sprawiło że przy drugim dziecku byłam ekspertem od wychowywania dzieci? Ja też tak myślałam dopóki nie urodził się drugi syn. Mój poukładany świat się zawalił. Okazało się że karminie w pozycji w której z pierwszym dzieckiem było nam najwygodniej z drugim się nie sprawdzało. Wszelkie próby uspokojenia dziecka metodami opracowanymi przy pierwszym w ogóle nie dawały efektów. Musiałam wszystkiego nauczyć się od nowa.
Podczas mojego macierzyństwa spotkałam wiele mam. Ich życie też wcale nie było usłane różami (zawsze się buntuję i mówię że było, wszak róża ma kolce). Niejednokrotnie byłam dla nich wsparciem mimo że wydawało mi się że przecież nic nie robię. Pomimo moich laktaterrorystycznych zapędów zdarzyło mi się pomagać mamie przejść na butelkę. Po prostu dla tej mamy to była najlepsza droga i moim celem nie jest ocenianie jej, a wspieranie w tym jaka jest.
Życie i dzieci dały mi lekcję i dalej uczą mnie pokory. Dzisiaj już wiem że nie ma jednego dobrego rozwiązania. Wiem że każde dziecko i każda mama mają inne potrzeby. Wiem jak ważna jest akceptacja otoczenia i jak jej brak podkopuje wiarę we własne macierzyństwo.
Dziś już potrafię powiedzieć jestem doulą. Długo do tego dojrzewałam. Zaczynało się od chcę być doulą. Nie wiem czy się do tego nadaję. Na pewno dam radę. Im więcej wiem tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego jak mało wiem (albo raczej jak wiele jeszcze muszę się nauczyć). Dziś zdaję sobie sprawę z tego jak wiedza i dalszy rozwój są potrzebne. Jednak to nie jest wszystko. Najważniejsza jest kobieta i jej potrzeby w danej chwili które przecież za moment mogą się diametralnie zmienić. Wiem że zrobię wszystko co jest w mojej mocy żeby być wsparciem dla kobiety która mnie potrzebuje.
Jest wiele rzeczy które ułatwiają macierzyństwo. Jedną z nich jest chusta. W moim życiu zagościła kiedy miałam już dosyć pchania brzuchem wózka. Po wielu latach w końcu udało mi się uczestniczyć w kursie na doradcę noszenia ClauWi. Wiele się tam nauczyłam, jeszcze więcej po prostu zrozumiałam.
Wiele dzieci cierpi na kolki. Wraz z nimi cierpią też rodzice. Nie ma jednego uniwersalnego sposobu na poradzenie sobie z nimi. Ale jest masaż Shantali. Nie daję gwarancji że pokona kolki. Jednak uważam że warto spróbować. Nawet jeśli kolki nie miną to czas spędzony na masowaniu dziecka będzie czasem kiedy rodzic i dziecko uczą się siebie, nawiązują bliższą relację. Mój młodszy syn często chce być masowany przed zaśnięciem. Są też dni kiedy półżywa padam na łóżko, wtedy przychodzi i sam z siebie masuje mnie.
Po trudach związanych z karmieniem piersią – moimi, ale też koleżanek – zamarzyłam o zostaniu doradcom laktacyjnym. Jednak nigdy nie trafiłam na studia medyczne więc jest to dla mnie nieosiągalna droga. Kiedyś powodowało to we mnie bunt – ale dlaczego ja nie mogę?!?! Dlatego że na studiach medycznych zdobywa się dużo wiedzy niezbędnej do udzielania porad medycznych. Tego nie da się zawrzeć w kilkudniowym kursie. Jednak czasami pomaga samo wsparcie. Pomoc kobiecie aby uwierzyła że robi dobrze i nie – nie głodzi swojego dziecka, nie robi mu krzywdy. Aby choć trochę lepiej wspierać kobiety w ich mlecznej drodze zapisałam się na kurs promotora karmienia piersią.
Jest na świecie jedna rzecz która dodaje mi siły do działania. Właściwie nie rzecz, a osoba. A właściwie osoby. To rodzina na którą zawsze mogę liczyć, która wspiera mnie i wierzy w to co robię. To dzieci które nawet kiedy jestem smutna rozweselają mnie. To mąż który wierzy we mnie, a kiedy upadnę pomaga mi wstać. To mama która zna mnie najlepiej i akceptuje to co robię niezależnie od tego jakie ma poglądy i co o tym myśli. Bycie otoczonym tak wspaniałymi ludźmi to prawdziwe szczęście. To źródło energii potrzebnej do życia. To energia dzięki której jestem tym kim jestem i nigdy nie przestanę wierzyć w moc kobiet. Bo przecież kobiety potrafią dokonać niemożliwego. Dają życie!