Dawno, dawno temu, kiedy rozpoczynałam moją drogę z macierzyństwem karmienie piersią było dla mnie oczywiste. Nie wyobrażałam sobie podawania dziecku butelki. Kiedy przyszedł moment kiedy musiałam dokarmiać to szykowanie każdej porcji mieszanki był dla mnie traumą. Zawsze wsypując do butelki biały proszek płakałam.
Po długiej i ciężkiej drodze pokonałam wroga. Mój syn odrzucił butlę. To co robiłam było dla mnie oczywiste a na tamte czasy wręcz uważałam to za jedyną słuszną drogę. Tak – byłam terrorystką laktacyjną. Właściwie wiedziałam że niektóre znajome karmią butlą, ale spacery z dziećmi jakoś mijały między karmieniami. Starałam się nie krytykować koleżanek. Właściwie w ogóle starałyśmy się na ten temat nie rozmawiać.
Z czasem doszłam do momentu że zachwalałam piersi ale starałam się nie narzucać, chociaż było to ciężkie. Trudno było mi zrozumieć że jakaś matka chce karmić swoje dziecko „paszą”. Że go nie kocha że chce dla niego źle.
No właśnie bo żadna matka tego nie chce. Każda kocha swoje dziecko najbardziej na świecie. Robi to co uważa że będzie dla niego najlepsze.
Pierwszym takim momentem że pogodziłam się że nie każda kobieta musi karmić piersią był dzień kiedy zadzwoniła do mnie znajoma. Płakała że córka tak mocno pogryzła jej brodawki że ma dosyć i nie chce już karmić i co na właściwie ma zrobić żeby odstawić małą i wyleczyć piersi. Była to dla mnie bardzo trudna rozmowa. Zdawałam sobie wtedy już sprawę że nie mogę narzucać komuś jedynej słusznej moim zdaniem drogi. Z bolącym sercem powiedziałam jej jak wyleczyć piersi i jak odstawić córkę od piersi żeby nie pogorszyć ich stanu. Pamiętam jak to wtedy przeżywałam. Bardzo się wtedy ucieszyłam jak po dwóch tygodniach spotkałyśmy się na ulicy i zapytana jak się czuje powiedziała że jednak nadal karmi, ból minął i jest super 🙂 Zdaję sobie sprawę z tego że koniec mógł być inny. Ale tak na prawdę przez dwa tygodnie żyłam ze świadomością że to koniec ich mlecznej drogi. dało mi czas na przemyślenie tego, zrozumienie.
Kilka dni temu uświadomiłam sobie że byłam tak zapatrzona w karmienie piersią że w sumie nawet nie wiem jak wygląda matka karmiąca butelką. Gdzieś tam pewnie coś zauważyłam ale jakoś nigdy się nie przyglądałam. Nie zapadło to w mojej pamięci.
Kilka dni temu byłam u klientki. Weszłam akurat na czas wieczornego karmienia. Właściwie nigdy nie pytałam się o to jak karmi dziecko. Zdziwił mnie widok butelki. Ale tym razem chcąc nie chcąc musiałam poczekać na zakończenie karmienia i miałam okazję zobaczyć jak to wygląda na żywo, siedząc dosyć blisko. To nie było szybkie karminie na spacerze żeby dziecko przestało płakać. To nie było położenie butelki obok dziecka i przymocowanie tak żeby samo się napoiło bo matka musi coś jeszcze zrobić. To było coś pięknego. Taka niesamowita więź. Pomimo sylikonowego smoczka dało się odczuć bliskość. Pomimo tego że byłam tam w ciszy to był ich czas. Czas czułości, uśmiechu, błogości, mówienia do maleństwa. Zauroczyło mnie coś jeszcze. Nakarmione maleństwo było takie radosne i uśmiechało się do mnie. Bo przecież to nie sposób karmienia wpływa na to co łączy nas z dzieckiem. Każda mama chce dla swojego dziecka jak najlepiej. I każda sama wybiera drogę która będzie dla niej najodpowiedniejsza. A szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko i to widać 🙂
W sumie poczułam trochę smutku i trochę zazdrości. Przez ten moment ciszy przypomniałam sobie jak z dzieckiem na piersi przeglądałam facebooka lub plotkowałam przez telefon. Dawałam dziecku najlepszy możliwy pokarm, ale czy dawałam go w najlepszy dla dziecka sposób?